No dobra, co dzisiaj mamy? TŁUSTY CZWARTEK!!! Kto dziś nie zje pączka, faworka lub oponki sam się w nią zamieni :D Ja mam za sobą już kilka z każdego rodzaju ;) A wiecie, że pączki można troszkę odchudzić? Trafiłam na super przepis i chcę się nim z Wami podzielić. Nie byłabym sobą, gdybym ich nie spróbowała: pączki z piekarnika - są wyśmienite i można je jeść bez wyrzutów sumienia (no, albo chociaż z mniejszymi :)).
Przepis pochodzi z mojej ulubionej Kwestii Smaku. Wykonałam go dokładnie krok po kroku i mogę oficjalnie się przyznać, że udały mi się pierwsze pączki bez babcinej pomocy!


Przygotujcie sobie takie składniki:
370 g mąki
170 g masła
50 g świeżych drożdży (lub 2 torebki suchych)
100 ml ciepłego mleka
3 jajka
50 g cukru
3/4 łyżeczki soli
marmoladę, nutellę lub inne ulubione nadzienie

  • No i przechodzimy do zabawy :) Jajka i masło muszą być ciepłe, wyjmijcie je wcześniej z lodówki.
    Przygotowujemy rozczyn: podgrzewamy mleko, dodajemy do niego łyżeczkę cukru, łyżkę mąki oraz drożdże. Po kilku minutach rozczyn zacznie uciekać Wam z kubka :) Możecie wtedy włożyć go do miski z mąką, którą szybko przygotowujemy w międzyczasie.

  • A zatem: przesiewamy mąkę, dodajemy do niej cukier, sól, mieszamy. Następnie możemy włożyć kubek z rozczynem, niech się wylewa na mąkę. Po około 10 minutach wylejcie rozczyn i wymieszajcie go z suchymi składnikami. Zagniatajcie tak ciasto przez około 10 minut. Kto ma malakser z hakiem, ten nie wyrobi sobie biceps :D

  • Pozostało dodać masło: po kawałeczku i dalej ćwiczymy zagniatanie :) Dochodzimy do momentu, kiedy ciasto odchodzi nam od ręki oraz od brzegów miski. Jest błyszczące i elastyczne. Takie ciacho zostawiamy pod przykryciem na minimum godzinkę - ja zaliczyłam wczoraj fitness w tym czasie (choć sens tych ćwiczeń był raczej żaden :D).

  • A więc wracamy z ćwiczeń i resztkami sił uderzamy w wyrośnięte ciasto i wykładamy je na blat oprószony mąką. I teraz wykonujemy najprzyjemniejsze czynności: formowanie naszych pączków. Warto zatrudnić do tego etapu małe pomocne rączki: Kuba spisał się na medal! Wykrawamy szklanką o średnicy 6 cm kółeczka, wkładamy do nich porządną łyżeczkę marmolady bądź innego nadzienia, dokładnie sklejamy i wkładamy do papilotek na muffinki. Tak przygotowane muszą sobie spokojnie odpocząć i nawet jeszcze urosnąć - zostawiamy na pół godziny.

  • Piekarnik nastawiamy na 180 stopni. Używajmy tylko jednej blachy, żeby pączki się ładnie równo upiekły. Przed wstawieniem ich do piekarnika nasmarujmy je roztrzepanym jajkiem. I tyle!!! :) Czekamy około  12-15 minut aż się ładnie upieką - przed wyjęciem sprawdzamy metodą na suchy patyk.

  • Oczywiście czas podczas pieczenia pączków nie może się zmarnować, więc bierzemy się za przygotowanie lukru :) Ja zrobiłam malinowy.
    4-5 łyżek soku malinowego (domowego!) mieszamy z cukrem pudrem. Ile cukru? Hmm, tak na oko, aż zacznie ładnie gęstnieć i sami uznacie, że to już to :) Smarujemy pączki, posypujemy obrzydliwie słodką posypką i JEMY!!!! :)

Smacznego!!! Lecę po pączka!!! ;) A Wy się lepiej przyznajcie ile ich już wszamaliście :)




Kto nie lubi kaszy jaglanej? No chyba każdy, a na pewno Ci, którzy znają jej cudowne właściwości. Sama spożywam kaszę jaglaną najczęściej w formie jaglanki na śniadanie lub na sypko do obiadu. Młodszy roczny synek też się nią zajada, a starszy - no z nim już gorzej - nawet nie spróbuje!!! Ale to już taki typ :) Możecie znaleźć u mnie super szybkie dwuskładnikowe (!) ciasto z kaszy jaglanej i jabłek - pychota!!!

Ostatnio zdarzyło mi się trafić na temat jaglanki w programie "Ugotuj mi mamo". Uwielbiam kobitkę prowadzącą za jej naturalność i spokój, jaki od niej bije. I sobie wyobraźcie, że zrobiła z kaszy kopytka :) Od razu światełko mi się zaświeciło i kasza zaczęła się prażyć. Przecież Kuba kopytka uwielbia, więc jest sposób, żeby jaglankę nawet jemu przemycić!!! :D


A jak dobrze ugotować kaszę, żeby pozbyć się delikatnej goryczki?

Już piszem!!! ;) Kaszę w ilości dowolnej wsypujemy do garnka o grubym dnie i prażymy ją przez kilka minut, co chwilę potrząsając garnkiem, do momentu, aż zacznie wydobywać się z niej delikatny orzechowy zapach. Spróbujcie nie spalić jej już na tym etapie!!! Gdy już zaczniecie czuć orzechy zalejcie kaszę wrzątkiem, a następnie odlejcie wodę. Ja tą czynność powtarzam dwukrotnie. Wypłukaną kaszę znów zalewam wrzątkiem, tak by wody było o około 1-1,5 cm więcej niż kaszy i gotuję pod przykryciem do momentu aż woda wsiąknie i odparuje. Nie mieszajcie kaszy w tym czasie!!! Możecie sprawdzić, czy woda jeszcze jest na dnie delikatnie odchylając łyżką jaglankę. Kasza gotuje się w ten sposób przez około 10-15 minut.

No a teraz pędzę z przepisem na kopytka - banalnym!!!


Składniki na kopytka z kaszy jaglanej z sosem truskawkowym

200-300g kaszy jaglanej
mąka ziemniaczana
mrożone truskawki
jogurt naturalny
syrop klonowy, ksylitol lub cukier trzcinowy

Ugotowaną kaszę blendujemy do momentu uzyskania papki :) Następnie dosypujemy mąki ziemniaczanej w ilości 1/4 objętości kaszy. Takie ciasto cierpliwie wyrabiamy, możecie dosypać troszkę mąki, ale nie przesadźcie, bo wyjdą Wam żelki zamiast kopytek!!! (coś o tym wiem ;))
Gotowe ciasto rolujemy i kroimy na kopytka. Wrzucamy do wrzącej osolonej wody, czekamy aż wypłyną i tak gotujemy przez około 4 minuty.

Teraz do zrobienia został tylko sos truskawkowy. Truskawki mrożone (tych świeżych zimą nie polecam!) wkładamy do garnka z odrobiną wody i gotujemy. Miksujemy, gdy się rozmrożą, a następnie dodajemy troszkę jogurtu naturalnego. Sosik można dosłodzić syropem klonowym, ksylitolem lub cukrem trzcinowym.
Zamiast truskawek możecie oczywiście użyć innych owoców, a nawet dżemiku zrobionego przez Was w letnim sezonie :)

Prawda, że przepis jest banalny? Jedliście kaszę jaglaną w tej postaci? Jak ją najczęściej przyrządzacie? Podzielcie się linkami w komentarzach do swoich ulubionych przepisów z kaszą. 


Przeglądając zdjęcia pokoików dziecięcych na popularnym Pintereście, czy na różnych blogach, na pewno nie raz trafiliście na tą książkę. Zazwyczaj stoi sobie dumnie obok pięknych modnych grafik, lub patrzy z góry na mniejsze książeczki. Prezentuje się całkiem przyzwoicie, przynajmniej z okładki :D Chciałam jeszcze tylko sprawdzić jej zawartość. Książka, o której piszę to "Mapy" wydawnictwa Dwie Siostry, a autorstwa państwa Mizielińskich. Okazja do kupienia akurat się pojawiła: Mikołaj wybierał się do naszych dzieciaczków, więc książka została mu podrzucona do wora.

Kuba na widok książki od razu miał uśmiech od ucha do ucha i akurat tego się spodziewałam :) Od razu z zaciekawieniem zaczął przeglądać strony i dopytywać co, gdzie, jak, kiedy tam pojedziemy???!!! Tego też się po nim spodziewałam :) Ale w czym mnie ta książka zaskoczyła i czego się Kuba nauczył? Nauczył się czytać!!! Powiecie, że to książka obrazkowa przecież! No tak, ale nazwy państw i kontynentów to już są napisane, kilka dodatkowych informacji o danym kraju czy zwierzakach również. I chyba to się spodobało Kubie, że na każdej stronie do przeczytania był tylko JEDEN DUŻY wyraz. No czasem dwa, trzy, ale zazwyczaj tylko jeden. Literki to on już znał od dawna (pierwsze zaczął nazywać w wieku rok i osiem miesięcy), ale teraz zaczął je ładnie składać i czytanie zaczęło go coraz bardziej bawić. Kuba za niecałe trzy miesiące skończy 5 lat i jestem z niego bardzo dumna, że potrafi już przeczytać pierwsze słowa!!! Aaa i jeszcze jedno się w nim zmieniło :) Już nie chce być Batmanem, czy piłkarzem kiedy dorośnie, teraz chce zostać podróżnikiem!!! Czyż to nie piękne? ;) 

A co ja sądzę o książce? Zaskoczyło mnie to, że strony w środku są jakby postarzone, kolory są bardzo stonowane, powiedziałabym, że nawet ciemne. Po okładce się tego nie spodziewałam :) Grafik miał chyba na celu przybliżenie poszczególnych kart do map widzianych na filmach o piratach - jak dla mnie OK, dla chłopca, który uwielbia Jake'a z Nibylandii również super!!!
Same obrazki czasami wydają się dosyć dziwne i czasami się zastanawiam co to za zwierzę autor chciał namalować :) Książka gabarytowo jest dość sporawa - największa na naszej półce i dosyć ciężka, ale myślę, że już każdy czterolatek sobie spokojnie z nią poradzi. Poza tym można dowiedzieć się wielu ciekawych szczegółów o niektórych krajach, choć wielu z nich w książce brakuje - może pojawią się w kolejnej części, o ile taka powstanie :)

"Mapy" uczą nie tylko geografii, ale także historii, botaniki, zoologii, a przede wszystkim tolerancji do innych kultur i różnorodności nas "człowieków". Książka została przetłumaczona na ponad 20 języków i jest licznie nagradzana. W 2013 roku została wyróżniona nagrodą Prix Sorcieres 2013 - przyznawaną przez stowarzyszenie księgarzy - jest to największe wyróżnienie dla książek dziecięcych przyznawane we Francji. Myślę, że "Mapy" Mizielińskich stają się już klasykiem, który należy mieć u siebie na półce.





Pamiętacie mój kalendarz adwentowy i wyzwanie u Kameralnej? 
Dorota miała wybrać 24 zdjęcia spośród ponad 2000!!! Nie mam pojęcia jak to ogarnęła, sama siedziałabym pewnie kilka nocek przy tym :) I wiecie co??? Jedno z moich zdjęć znalazło się w tych 24 najlepszych!!! JUUUUPIIIII!!!!! Dzięki Dorota!!! Dzięki za całą zabawę, bo ona była najważniejsza!!! Gratuluję pozostałym wyróżnionym i polecam brać udział w podobnych wyzwaniach!

Moje zdjęcie, które wybrała Dorota, to nr 19 "Na Stole". Resztę wyróżnionych zdjęć możecie obejrzeć na blogu Kameralna.