Właśnie się dowiedziałam, że zostałam wyróżniona przez Natalię z JestRudo w wyzwaniu fotograficznym!!! Jupi!!! Jestem mega szczęśliwa z tego powodu!!! Myślałam, ze nie mam najmniejszych szans z resztą uczestników, a tu jednak - taka niespodzianka!!! Może to moje pstrykanie nie będzie na darmo i zdjęcia będą coraz lepsze i lepsze??? Wyróżnione zostało zdjęcie z kategorii kreatywny dyptyk, zobaczcie sami: http://www.jestrudo.pl/podsumowanie-wiosennego-wyzwania/: "Miało być kreatywnie i proszę bardzo, złoty medal dla Zebry! Nic już nie trzeba dodawać."


Czy to nie dodatkowy prezent na Dzień Matki? Takie wyróżnienie i to w dodatku z moim słodziaszkowym Maciusiem!!! Kocham Was moje dzieciaczki z całego serducha!!!

Resztę moich fotek możecie obejrzeć w podsumowaniu tutaj. Zapraszam do zlookania, kto jeszcze nie widział :)

A dla Ciebie Natalio wielkie podziękowania za kopniaka w mój tyłek, motywację i za to co robisz na swoim blogu!!! Kolejne foto wyzwania - zdecydowanie chcę jeszcze!!!

Piszę tu ten przepis, coby nie poszedł w niepamięć. Sałatkę jadłam raz ale warto ją wykorzystywać szczególnie teraz wiosną i latem. Jest mega orzeźwiająca i do tego bardzo lekka!!! 
Na razie używam kupnych warzyw, ale jak tylko ogórasy urosną na działce, pewnie nie raz powędrują na stół w tej sałatce!!! I do tego jeszcze świeży koperek... jami!!!


Składniki
1,5 ogórka świeżego
0,5 paczki makaronu w kształcie ryżu
6-8 plasterków szynki wiejskiej
1 jogurt naturalny mały
1 łyżka majonezu
1 pęczek koperku
Pieprz, sól


Ogórki kroimy na drobną kostkę, dodajemy pokrojoną szynkę, ugotowany makaron. Majonez łączymy z jogurtem i mieszamy z resztą składników. Na koniec dodajemy posiekany koperek i przyprawiamy pieprzem i solą. I to wszystko - gotowe - żadna filozofia :) Sałatkę dajemy do lodówki, a potem na stół i obserwujemy jak szybko znika :)



Czy Wy też zajadacie się musli, granolą czy płatkami zbożowymi na śniadanie? Ja owszem, uwielbiam!!! Chociaż od dłuższego czasu odchodzę od słodkich płatków na rzecz większej ilości błonnika w musli czy granoli. A żeby było jeszcze zdrowiej zrobiłam granolę sama, bez dodatku cukru i tłuszczu - wyszła pyszna, tak, że mój M zamówił już dużą porcję na własność do pracy :)
Troszkę bazowałam na przepisie Asi z Kwestii Smaku, jednak dosyć mocno go zmodyfikowałam.

Składniki suche:
3 szklanki płatków owsianych
1 szklanka słonecznika łuskanego
0,5 szklanki sezamu białego
2 szklanki orzechów włoskich
3 łyżeczki cynamonu
3 łyżki kakao
3/4 szklanki żurawiny suszonej
szczypta soli (najlepiej himalajskiej lub morskiej)

Składniki mokre:
1,5 szklanki zaparzonej zielonej herbaty
sok wyciśnięty z 1 cytryny
6 łyżek miodu naturalnego
0,5 szklanki soku malinowego (domowej roboty)

Wszystko suche składniki wymierzać w dużej misce, a następnie dolać mokre. Miód, jeśli nie jest płynny najlepiej wcześniej rozpuścić w herbacie, żeby ładnie się połączył z resztą składników.
Tak przygotowaną papkę :D przełożyć na dużą blachę z piekarnika - wyłożoną wcześniej papierem do pieczenia.
Piec w temperaturze 150°C przez około 50 minut. Co 10-15 minut zamieszać drewnianą łyżeczką, żeby granola ładnie i równo wyschła.

Granoli wyszło tyle, że ledwie zmieściła się w 2,5 litrowym pojemniku - na długo nie zdążyła tam zagościć w całości, gdyż wszamaliśmy jej trochę na podwieczorek :)
Następnym razem zmodyfikuję pewnie dodatki, może wiórki kokosowe, siemię lniane dodam - się zobaczy co będzie pod ręką :)



Ciocia M. jest u nas znana z tego, że zawsze, gdy nas odwiedza, w kieszeni dziwnym trafem znajduje jakieś cukierasy dla dzieciaków. Ku naszemu niezadowoleniu zazwyczaj trafia na moment PRZED: przed śniadaniem, przed obiadem czy innym posiłkiem. Nieźle musimy się nagimnastykować, żeby wytłumaczyć Kubie czy Zuzi, że cukieras będzie, ale PO śniadanku.
Ciocia jednak dobrze wie co robi, tak dobrze została zapamiętana przez Kubę (już gdy miał jakieś 1,5 roku), że jak raz przyszła bez niczego, nie umiał sobie tego wytłumaczyć!!! Jak mogła zapomnieć o cuksie???!!! Ciocia jest bardzo lubiana przez dzieciaki, wiadomo czemu :D

Bardzo wielkim zdziwieniem było dla nas, jak jednego dnia zamiast czegoś słodkiego nasze miminka dostały od niej po książeczce!!! I to o jakich tytułach!!! Kuba dostał książeczkę: "Kuba sam w domu", a Zuzia: "Loczek, czyli sposób na Zuzię".
Całe szczęście, że nie przeczytaliśmy książeczek od razu przy maluchach! Okazało się, że owszem - tytuły mają super - ale sama treść przestraszyłaby niejednego nastolatka. Zdecydowanie książeczki powinny trafić do dzieci starszych, z przedziału 8-10 lat.
Pani Ewa Ostrowska powinna wyraźnie zaznaczyć na okładce do kogo jest skierowany jej cykl książeczek z Supełkiem.

Bohater książki Kuby jest chłopcem całkiem przebiegłym. Potrafi tak manipulować zabieganą mamą, że ta w końcu postanawia zostawić go samego w domu. W czasie jej nieobecności dzwoni domofon, który Kuba odbiera - pomimo zakazu. Po drugiej stronie, jak się później okazuje, stoją bandyci, próbujący się dobić do mieszkania dziecka. Podczas rozmowy ze złodziejaszkami pojawiają się takie zdania: "..pies odgryzł jej dwa paluszki u rączki...", "...okropnie krwawiła...". I właśnie ta część najbardziej nas uderzyła!!! Moim zdaniem sytuacja została opisana zbyt dosadnie, można było przecież użyć innych, łagodniejszych słów. Bandyci straszą też Kubę, że poszkodowana dziewczynka będzie dostawała bolesne zastrzyki. Dodatkowo w książce została nailustrowana ogromna strzykawka z igłą, która może być zapamiętana przez dzieciaka, co gwarantuje opory przed pójściem do lekarza czy na szczepienie :/

Ja zdecydowanie chowam książkę na dno szafy i poczekam na odpowiedni moment, by ją przeczytać Kubie.
Może ta książka posiada morał - całkiem dobry - ale potrafi też nastraszyć dziecko, a o to przecież nie chodzi czytając mu na dobranoc.

PS. Nie mamy za złe cioci M, że akurat na takie książeczki trafiła :) Wręcz prosimy o kolejne - zamiast słodyczy. Zdecydowanie pomoże nam to uniknąć próchnicy, a i my dorośli nauczymy się, że najpierw należy przeczytać książkę, zanim zrobimy to wspólnie z dzieckiem na dobranoc.





Łapmy słońce!!! Odkrywajmy buźki, nie smarujmy się kremami z filtrem, odłóżmy na bok okulary słoneczne!!! Chociaż na 15 minut dziennie, nawet w samo południe!!! Witamina D jest nam bardzo potrzebna, a z badań wynika ze 90% Polaków ma jej niedobór!!! Chcemy być pełni energii i odzyskać lub wzmocnić odporność, ta witamina jest do tego niezbędna!!! Niestety z pożywienia nie można jej uzyskać za dużo, dlatego zimą powinniśmy się suplementować, aby uzupełnić jej niedobór, a latem leżeć na słoneczku!!! Oczywiście w miarę rozsądku, skórka nie powinna się jarać ;) Aby uzupełnić niedobory, w czasie zimowym zalecane jest nawet spędzenie KILKU minutek w solarium - oczywiście tylko takim, które posiada odpowiednie lampy. Nasi znajomi, którzy kilka lat spędzili w Islandii gdzie świeci bardzo krótko słońce w okresie zimowym (chociaż nie tylko) właśnie w ten sposób uzupełniali witaminę D.
Bardzo często słyszymy jak bardzo ważna jest witamina C w naszej diecie, o D się prawie nie słyszy, a to poważny błąd.
To jedna z witamin, o których bardzo często w swoich wykładach mówi prof. Jerzy Zięba, do których odsyłam Was na jego stronę internetową: tutaj - naprawdę warto posłuchać. Dzięki tym wykładom zaczęłam się bardziej interesować naturalnymi sposobami leczenia.
Nie jestem żadnym lekarzem ani specjalistą w tym temacie, dlatego mogę Was tylko odesłać do bardzo dobrych źródeł, gdzie znajdziecie wystarczająco dużo informacji na temat niedoboru Witaminy D: tutaj, tu i tu :) Zaczęliśmy z mężem suplementację witaminą D (i nie tylko), w nadchodzących miesiącach będziemy powoli z niej rezygnować na rzecz kąpieli słonecznych :) Mamy nadzieję, że w kolejnym okresie zimowym będziemy tryskać energią, a także, że przełoży się to na nasze zdrowie długoterminowo :) Nie dajmy się anty-słonecznej propagandzie!!!